Zasadniczo tworzenie gier wbrew
temu co może się wydawać nie jest rzeczą szybką, łatwą i przyjemną. No dobra,
jest przyjemną, nawet bardzo i daje też sporo satysfakcji, zwłaszcza gdy
produkt w którego powstawaniu miałeś udział, okaże się porządną i docenioną
przez szeroką grupę ludzi grą. Często sam pomysł na grę może przyjść znikąd.
Podczas oglądania telewizji, czytania książki, podczas zakupów czy robieniu
porządków. Wstępny pomysł na mechanikę gry również można wymyślić w chwilę.
Potem jednak zaczynają się schody. Bo trzeba sprawić czy nasze pomysły
faktycznie są takie świetne jak się nam wydawało w pierwszej chwili. Zwykle nie
są. Często okazuje się, że mechanika na pierwszy rzut oka rewolucyjna i ze
wszech miar doskonała, jest po prostu niegrywalna, nudna, bądź po prostu
badziewna. Dlatego po pierwszym pomyśle przychodzi czas testów...
Podczas takich rozgrywek metodą rozlicznych prób i błędów staramy się wyeliminować niepożądane sytuacje. Często z błahych na pierwszy rzut oka powodów zmieniamy pomysły, które wcześniej wydały się nam bardzo dobre. Nierzadko zmieniamy całe oblicze gry. Podczas niektórych testów cieszymy się, że gra ma w sobie to coś po czym napotykamy na problemy, które zmieniają całkowicie pierwotny pomysł. Dlatego tak ważne są liczne i częste gry testowe. Angażujemy więc znajomych, chodzimy na spotkania z grami planszowymi. Na większość spotkań z przyjaciółmi biorę którąś z testowanych gier. Łukasz robi podobnie. Po rozgrywce zawsze przychodzi czas na kardynalne pytania. Jak się sama gra podobała? Co byś zmienił/a? Co się podoba a co nie? Zanim jakaś gra ukaże się w sklepach, rozegrać musimy, a raczej chcemy, dziesiątki partii, w trakcie których w mniejszym lub większym stopniu zmieniane są zasady gry.
Podczas takich rozgrywek metodą rozlicznych prób i błędów staramy się wyeliminować niepożądane sytuacje. Często z błahych na pierwszy rzut oka powodów zmieniamy pomysły, które wcześniej wydały się nam bardzo dobre. Nierzadko zmieniamy całe oblicze gry. Podczas niektórych testów cieszymy się, że gra ma w sobie to coś po czym napotykamy na problemy, które zmieniają całkowicie pierwotny pomysł. Dlatego tak ważne są liczne i częste gry testowe. Angażujemy więc znajomych, chodzimy na spotkania z grami planszowymi. Na większość spotkań z przyjaciółmi biorę którąś z testowanych gier. Łukasz robi podobnie. Po rozgrywce zawsze przychodzi czas na kardynalne pytania. Jak się sama gra podobała? Co byś zmienił/a? Co się podoba a co nie? Zanim jakaś gra ukaże się w sklepach, rozegrać musimy, a raczej chcemy, dziesiątki partii, w trakcie których w mniejszym lub większym stopniu zmieniane są zasady gry.
Testy w kawiarni Cudowne Lata w Krakowie - pierwszy prototyp (jesień 2013), fot. Konrad Kochel |
Testy w restauracji Wanilia w Krakowie (luty 2014), fot. Michał Strempel |
Nie inaczej jest z Byle do pierwszego, która już niedługo
powinna się pojawić na sklepowych pułkach. Właśnie o tej nowości, a raczej o
wrażeniach z jej prototypu, dowiecie się dziś więcej. Z tym, że to nie my
będziemy wypowiadać się o naszym pomyśle. Oddamy głos osobom, które już
kilkakrotnie grały w naszą grę i widziały jej niejedną wersję testową. Tymi
osobami są nasze urocze znajome Marta Krauz
oraz Ewa Podgórska. Obie są
zapalonymi miłośniczkami gier i spędzają nad nimi mnóstwo czasu. Ta pierwsza
prowadzi nawet blog 50 gier w rok,
gdzie dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat planszówek i karcianek. Co
sądzi o naszej grze:
Byle do pierwszego jest grą nie tylko zabawną, ale i
nieprzewidywalną. Dlaczego? Przede wszystkim poprzez znaczący element
losowości. W każdej rundzie losujemy cztery rachunki oscylujące między 50 a
400zł, więc w jednym tygodniu, przy dużym szczęściu możemy mieć do zapłacenia
kwotę rzędu 200-250zł, albo wręcz przeciwnie, stracić tysiaka. Różnie bywa. Nawet
jeśli uda się spłacić wszystko bez zaciągania kredytu, przeciwnik nie śpi i w
ostatnim momencie może dorzucić nam jeden lub dwa rachunki i nie obejdzie się
bez pożyczki. Negatywna interakcja między graczami czyni grę dynamiczną i
ciekawą. Motyw rozmieszczenia rodziny w różnych instytucjach przypomina słynną Kolejkę, choć w tym wypadku nie o
kolejność, a o ilość członków rodziny się rozchodzi. Zamiast kolejkowych
przepychanek mamy do czynienia z generowaniem dodatkowych kosztów dla
przeciwnika, bądź zabieraniem mu kart, niemniej jednak emocje są podobne i
nigdy nie wiadomo do końca, czym nas jeszcze ta gra zaskoczy. Generalnie
świetnie się przy niej bawię i czekam z niecierpliwością na pojawienie się Byle do pierwszego na sklepowych
półkach.
Testy w restauracji Wanilia w Krakowie, fot. Michał Strempel |
No i kolej na Ewę:
Tak jak pochłaniam książki, tak
samo jestem fanką mądrych ale zabawnych gier planszowych. Byle do pierwszego już od pierwszych chwil wywołało u mnie tyle
pozytywnych emocji, że po pół godzinie czułam wypieki na twarzy. Kiedy poznasz
już zasady gry i w głowie układasz sobie strategię jak spłacić ciągle ciążące
rachunki, nagle ktoś podrzuci ci świnię i lecisz po kredyt. Co prawda po
pierwszej rozgrywce tonęłam w długach, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Gra jest wciągająca lecz nie myślisz przy niej "o kurcze przy okazji
naprawdę muszę zapłacić pieniądze za gaz". Nie mogę się doczekać kiedy
będę mieć Byle do pierwszego na
własność.
Testy w kawiarni Cudowne Lata w Krakowie (styczeń 2014) |
Niedługo na Grańcu kolejne newsy na temat tej gry. Pewnie znów poprosimy o
wypowiedzi naszych starych i nowych przyjaciół..
Piotr Krzystek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz